- Stary, jestem pewien tego, co widziałem.
- Ja pierdolę, to niemożliwe. Stojący akurat w tym konkretnym miejscu, o tej konkretnej porze, w tak konkretnej pozie? Nawet głupi pies jest już nieprawdopodobny. Najpewniej nic tam nie było, zobaczyłeś kilka suchych liści i paczkę petów, a resztę sobie wysrałeś.
- Nie. To był wilk.
Wyrzucone przez nozdrza powietrze zamarło mu przed pyskiem. Oddech był nierówny, poszarpany wysiłkiem. Niezliczone były bowiem kilometry, jakie przesunęły się pod poduszkami na jego łapach. Drobinki lodu, skrystalizowane na pojedynczych włóknach wąsów, drgały targane pracą płuc. Ciepło wydechu prowadziło zaciętą walkę z nieprzerwanym chłodem nocy. Para wszechwidzących oczu odbijała księżycowe światło, emanując niebieskością. Masyw biało-brunatnej sierści zdawał się nieporuszony, oderwany od doczesności, ze zrozumieniem sięgającym poza nasze sfery poznawania. Nadciągały jednak kroki. Kroki skąpane w piekącym język fetorze strachu.
Odwróć się na pięcie i biegnij, nie masz przecież szans. Bicie twojego przerażonego serca będzie fanfarą wśród świty na cześć jego przybycia. Czujesz jak asfalt ugina się pod twymi stopami? Jak lęk wygina ci kolana w niewłaściwą stronę? Zbaczasz z drogi, która zaszła cieniem paranoi. Nie wiesz już dokąd biec. Żadne schronienie nie wydaje ci się dostatecznie bezpiecznie, a żaden przebyty dystans wystarczająco daleki. Oczy zaszły ci bielmem nowo narodzonego szaleństwa. Nie uciekniesz mu, czas odejść jak mężczyzna. Zatrzymaj się i walcz!
Stał tam. Tak, jak gdyby ucieczka przed nim nigdy nie miała miejsca. Przyglądał się bacznie, z ciekawością dziecka, zastygniętej sylwetce niedoszłego zbiega. Ich spojrzenia zbiegły się na moment, który śmiało mógł być wiecznością. Zdrętwiałe od przerażenia mięśnie człowieczka, z wolna odtajały. Jego umysł zaszedł niepokojącą wręcz klarownością, posmakiem której było uczucie majestatu i zniewalającego respektu. Jakimś paradoksalnie nieswoim sposobem poczuł się lepiej, dojrzalej. Dostrzegł gdzieś na horyzoncie swojej świadomości kształt, który wydawał się ostrzejszy z każdą sekundą, aż nagle stał się oczywisty. A kiedy już go zobaczył, zrozumienie przyszło samo.
Spod fałdu skórnego na pysku błysnęły kły. Gest ten jednak nie niósł ze sobą gniewu. Czy możliwe, że to był uśmiech? Nogi człowieczka drgnęły. Pędzone jakąś niezrozumiałą, niewidzialną siłą, poczęły kroczyć w kierunku podniosłej, futrzanej sylwetki. Podeszwy jego butów stąpały praktycznie bezdźwięcznie, tak, jakby lewitował. Kiedy znalazł się już na tyle blisko, że mógł poczuć ciepło oddechu na swojej twarzy, jego kolana ugięły się, a on uklęknął. Wszystko zdawało się być abstrakcyjnie niedorzeczne, lecz zarazem doskonale jasne. Opuścił głowę pod naporem majestatu, a powieki same opadły, niczym kurtyna kończąca spektakl. Ogarnęło go uczucie spełnienia i natchnienia, skąpane w eterycznej opończy tajemnicy. Podniósł wzrok, lecz zastał jedynie pustkę. Klęczał na środku asfaltowej drogi, sam pośród wszechobecnej nocy. Towarzyszył mu jedynie nieporadny taniec, na przemian gasnących latarni. Zrozumienie jednak już nigdy nie opuściło jego głowy.
To wilk jest naszym królem. Nie wierzysz? Spójrz na jego koronę kłów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz