poniedziałek, 6 maja 2013

Żyjemy w świecie, w którym to ogon merda psem

- Tylko nic nie kombinuj!
- Ja nic nie kombinuję. Nie jestem kombinatorem, nie jestem takim typem człowieka. Jestem prostym ziomem.
- Słucham?
- Prostym ziomem.


     


          Niesforny zefir trącił gałęzie. Listki zadrżały od podmuchu, wydając złowrogi świst. Księżycowa łuna oblała korony drzew, fałszywie wyostrzając kontury. W powietrzu dało się czuć zapach żywicznych szyszek, a pomiędzy nim odór złych decyzji i poległych idei. Czy wszystko nie potoczyłoby się inaczej, gdyby przyjąć to za zły omen?
          Trzy małe wiewióreczki siedziały beztrosko na nadpsutym próchnicą konarze. Jedna z nich grzebała łapkami gdzieś pomiędzy swą puszystą kitą. Dwie pozostałe spoglądały z uwagą i wyczekaniem na jej poczynania. Ukradkiem łypały na najbliższe otoczenie, starając się spenetrować wzrokiem nieprzeniknioną ciemność. Gdyby stać bliżej nich, można by dosłyszeć się lekkiej sprzeczki poszarpanej śmiechem i dokazywaniem. Był to jeden z tych nic nie wznoszących wieczorów, powietrze jednak było w jakiś sposób podejrzanie gęste. Nagle małe, rude uszko nastroszyło się w niepokoju. Z pyszczka spełzł uśmiech, niczym strużka rozgrzanego wosku ze świeczki. Synapsy zostały zbombardowane gromem rozszalałych impulsów. Było już jednak za późno.
          Błysk lamp wiewiórczego gestapo zgwałcił brutalnie korony drzew, obnażając nawet najdrobniejsze niedoskonałości kory. Dwie wielkie, czarne wiewióry wyłoniły się z otchłani nocy, materializując się na spróchniałym konarze. Temperatura spadła gwałtownie, dobrze poniżej zera, mrożąc łyka w listkach. Rude kity stanęły dęba, dygocząc ze strachu i zimna. Złowrogie postacie ze służbistym drygiem zajęły się przeczesywaniem otoczenia. Bez trudu znaleźli pół orzeszka ziemnego leżącego tuż przy przerażonych wiewióreczkach. Ich chłodne ślepia rozbłysły jakąś chorą satysfakcją. Od razu zabrały trzem ofiarom ich dowody gryzoniowe, po czym zabrały się za indywidualne, wnikliwe przetrzepywanie futerek. Nie znaleźli nic więcej poza paroma łupinami. Jednak im nadal było mało. Zaczęli ujadać pyskami w furii, wyrzucali z siebie pytania zmieszane z pianą. Pytali nawet o jakieś inne, twardsze orzechy, tak, jakby te trzy Bogu ducha winne, rude istotki wyglądały na pistacjonistów. Straszyli je, że jeżeli żadna z nich się nie przyzna, to wszystkie trzy wylądują zaraz w ich kwaterze, gdzie zrobią im z kit jesień, czy tam zimę, jakiegoś człowiecza. Wiewióreczka, która przez cały czas siedziała cicho z boku, w przypływie futrzanej solidarności uniosła niepewnie swój pyszczek i powiedziała, że to jej orzeszek. Bezduszni gestapowcy doskoczyli do niej w oszalałym podnieceniu, wykręcając jej łapki za grzbiet i mocno krępując wikliną. Ich opętane ślepia zwróciły się w kierunku pozostałej dwójki, a pyski szczeknęły coś niezrozumiałego. Zabrawszy podejrzanego zniknęli w odmętach ciemności, tak nagle, jak się pojawili, pozostawiając dwie pary antracytowych oczek zawieszonych na nieistniejącym już punkcie.
          Widzicie te korony drzew ciągnące się ku horyzontowi? To wszystko kiedyś będzie wasze, małe wiewióreczki. Czy to kiedyś już nastało? Nadchodzą kolejne szczeble w drabinie, nie pozwólmy więc dłużej gnić naszym racjom w bagnie. Pora wyciągnąć kłody spod nóg. Łączmy się i kłębmy, wiewiórze siostry i bracia. Niech nasza siła rozbłyśnie setką tysięcy płomieni, gdyż czas małych ogników już przeminął. Śpieszmy się jednak, zanim paranoja wpełźnie w nasze życia. I zagnieździ się w nich na dobre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz