- Co tam ogólnie?
- W sumie nic ciekawego. Zabieram się za jakieś pisanie od kilku dni, ale coś nie mogę. Blokada.
- Widocznie musisz się dotlenić.
- No, na to wychodzi.
[...]
- Dwa czy elkę?
- Wolałbym dwa chyba.
- Dawaj, ogarnę elkę. Będzie git.
- Dobra, niech będzie.
Poprzedniej nocy miałem przyjemny koszmar. Spływająca po moim policzku krwawa łza oderwała się od skóry i wpadła do purpurowej kałuży. Spojrzałem w kierunku zmąconej tafli, a ta przedstawiła mi moje odbicie. Nie miałem na sobie żadnych włosów, zastąpiły je blizny od cięć brzytwy. Patrzyłem na siebie pustymi oczodołami, jakby moich oczu nigdy tam nie było. Jakbym nigdy prawdziwie nie widział. Uniosłem rękę w kierunku moich popękanych ust, po czym oderwałem swe wargi od twarzy, tak, jakbym zrywał folię z paczki papierosów. Obnażone zęby wykrzywione były w sztucznym, znerwicowanym uśmiechu.
Zapach palonego mięsa zaatakował moje nozdrza. Płomienie łakomie trawiły powierzchnie mojej skóry, węgląc tkanki i nadgryzając kości. Oglądałem moje obumierające komórki ze stoickim spokojem i ciekawością dziecka. Znudziwszy się jednak obserwacją, wstałem i nadal płonąc, udałem się na spacer.
Szedłem kwiecistą łąką, wypalając ścieżkę pod stopami. Nagle, na swojej drodze spotkałem potężne, pomarańczowe drzewo. Jego konary zdawały się wić kilometrami ku nieboskłonowi. Wokół pnia chodziła zapracowana dziewczyna, zbierając te z pomarańczy, które martwe spoczywały w trawie. Podniosła głowę i wpatrując w moją pozbawioną oczu twarz, uśmiechnęła się. Był to jeden z tych zwykłych uśmiechów, które serwujemy kelnerowi czy osobie, która przytrzymała dla nas drzwi, jednak coś w nim mnie zaintrygowało. Rozmarzyłem się w nim, słyszałem jak do mnie mówi: "Dotknij mnie. Nie swymi rękoma, jednak tak, abym cię poczuła. Przytul mnie. Nie swymi rękoma, lecz wnętrzem swojej duszy". Dziewczyna przyglądając mi się, przechyliła lekko głowę w lewą stronę niczym ciekawski pies. Sięgnęła do swego fartuszka dobywając dorodną pomarańczę i rzuciła mi owoc do rąk. Zapominając o trawiących mnie płomieniach, odruchowo ją złapałem, ta jednak pozostała nienaruszona. Zacisnąłem palce z niedowierzaniem na chropowatej skórce i mógłbym przysiąc, że czułem bijące w środku serce.
Po horyzoncie przetoczył się pokryty mchem kamień. Dziewczyna nie stała już przede mną ubrana w ubłocony fartuszek. Z jej ramion zwisała przewiewna sukienka. Biel była zdecydowanie jej kolorem, wyglądała w niej zjawiskowo. Patrząc na jej anielskie piękno i nieskazitelność, cieszyłem się z braku oczu oraz tego, że oczyszczający ogień wypalił już większość mojego grzechu. Nie zdzierżyłbym bowiem myśli, iż kalam ją swym nieczystym spojrzeniem. Na jej gładkiej twarzy znów zagościł uśmiech, tym razem jeszcze szerszy i prawdziwszy. Anielica odchyliła głowę do tyłu i rozłożyła swe ręce na boki. Skryte, pomiędzy liśćmi pomarańczowego drzewa, nuty rozbiegły się po niebie. Uderzały o siebie w podniebnym tańcu, wydając niewyobrażalne dźwięki. Nóż bowiem zaczyna śpiewać dopiero, gdy spotka się w ciosie z drugim. Powietrze wypełniło brzmienie skrzypiec. Piękna istota w białej sukni zaczęła obracać się i tańczyć z wyrazem błogości na twarzy. Tracąc z oczu jej uśmiech, traciłem zmysły. Szybko jednak odnajdowałem je ponownie. Ruszała się jak mała dziewczynka, bawiąca się przed domem, a przy niej sam czułem się jak dziecko. Poruszone jej bosymi stopami kwiaty zaczęły pylić, walcząc z odorem spalenizny. Mój świat poruszał się w rytm jej tańca.
Nagle, niebo rozdarło się na pół niczym przecięte nożem, a spomiędzy rozdarcia spłynął rzęsisty deszcz. Spoglądając na swe dłonie, z radością stwierdziłem, że zbawienne krople ugasiły otaczające mnie płomienie. Podniosłem szybko głowę w kierunku pięknego anioła, ledwo tłumiąc krzyk radości, szczęśliwy, że nareszcie mogę ją dotknąć. Przede mną stało jednak jedynie pomarańczowe drzewo, a ja nawet nie mogłem przypomnieć sobie jej twarzy. Tęsknota i poczucie utraty czegoś, czego nigdy nie miałem, raniło dotkliwiej od ognia. Coś, co umarło zanim się jeszcze urodziło, budziło smutek niczym dziecko poległe w łonie matki. To, co pozostało z mojej cielesnej powłoki wyło, a blizny zdawały się rozdzierać na nowo. Mój umysł zepchnął mnie do strasznej, ciemnej piwnicy, a ja byłem zbyt przerażony schodami żeby wyjść. Poczułem zimno i smak krwi na języku. Każdy mój oddech coraz bardziej zalewał płuca smołą, aż czerń pochłonęła mnie doszczętnie.
Obudziłem się z mojego przyjemnego koszmaru zlany potem. Serce galopowało mi w piersi jak oszalałe, chcąc wyrwać się z pomiędzy żeber. Usiadłem na skraju łóżka i starałem się ochłonąć, pomagając sobie sporym łykiem wody. Spokojnie, już jesteś bezpieczny. To był tylko sen, nic się nie stało. Nie staraj się z nim walczyć, lepiej wyciągnij z niego jakąś naukę. Przyjmij wszystko, co życie ma do zaoferowania, tak, jakbyś unosił kielich ku górze, gdy ktoś rozlewa wino. A co z bólem? Ból to tylko przypomnienie, że wciąż żyjemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz