- Co to jest za misja? Nie mogę się napić tej wody, bo jest kurwa lodem!
- No, nasza też.
- Dzięki pogodo.
- W końcu jest styczeń.
- Jebie mnie, że jest styczeń.
Nigdy jej nie lubił. Możliwe, że to tylko dlatego, że zawsze się mijali. Tak naprawdę nie mieli okazji, żeby się poznać. Jednak zawsze podejrzewał, że kryje się za tym coś więcej. Zawsze uważał, że, co jak co, ale niechęć i nienawiść są na tyle pierwotnymi emocjami, że trudno je sobie wyimaginować. Można je wyolbrzymić, racja, aczkolwiek u podnóży każdej z nich, znajduje się szczere, nieprzefiltrowane przez żadne z narzędzi cywilizacyjnych, uczucie. Patrząc na podszycie jej osobowości, wiedział, że nigdy nie będzie im dane stworzyć jakiejkolwiek więzi. Nie ma mowy oczywiście o przyjaźni, ale nawet tymczasowy sojusz wydawał się odległy i nieosiągalny. Wszystko to mogło, magicznie jak za dotknięciem zaklętej różdżk,i odmienić się w pewien mroźny, brrrr, naprawdę mroźny wieczór.
Nawet klosze latarni były całe skute w lodowej okowie. Leniwe płatki śniegu nieśmiało meandrowały w powietrzu. Łącząc się w pary lub większe grupki, przywodziły na myśl piękną, nieograniczoną i niebędącą w stanie przetrwać starcia z rzeczywistością, szczenięcą miłość. Zakłopotanie i niefrasobliwość ich podniebnych akrobacji powodowało chęć pokręcenia głową z politowaniem, jednak nie można było też nie odczuć pewnej tęsknoty i mimowolnych reminiscencji młodzieńczych, prostszych czasów. W kontraście dla romantycznych śniegowych płatków, zaczepiał nieznośny mróz. Zachowywał się jak nachalny, gruby dzieciak z podwórka, z którym nikt nie chciał się bawić, ale on i tak napierał na ciebie nieugięty ze swoimi chujowymi zabawkami w rękach i roztopionym batonikiem w kieszeni. Tym razem jednak zabawa odbywała się na jego warunkach. Nie mogłeś go zwyczajnie wypędzić z piaskownicy, w procesie niszcząc nieodwracalnie jego pewność siebie, porównując jego gabaryty do średniej wielkości planety. Nic specjalnie ogromnego, po prostu na tyle duża, żeby była w stanie wytworzyć własną atmosferę. No i tak, dwa, trzy księżyce. Góra cztery. Nie, tym razem to niezręczny grubasek był w swoim żywiole. Był panem, na swoim zamku, a przypadkowi przechodnie, jego świtą. Każdy wpadał w jego sidła.
Pośród zdradliwego zimna pojawiła się jednak okazja na połączenie od dawien zwaśnionych dusz. Narodziło się coś nieoczekiwanego, zakrawającego nawet o romans. Ich ciała bowiem, splotły się w uścisku. Chęć utrzymania ciepła w tej, barbarzyńsko ujemnej, temperaturze pozwoliła odrzucić na bok wrogość i uprzedzenie. Połączeni tańczyli, ocierali o siebie, chcąc się ogrzać i odnaleźć rzeczywistość, w której ich miłość jest możliwa. Przez ich, zafascynowane nowymi doznaniami, świadomości przewijały się obrazy wspólnego życia. Kadry z ich pierwszego pocałunku, pierwszej nocy spędzonej razem, pierwszej kłótni. Ich piękny ślub, zawstydzający toast drużbów, ich wspólny dom, narodziny dziecka. Sztuczne wspomnienia zaczęły walczyć z prawdziwymi. Czy to naprawdę jest możliwe? Czy ścieżki naszego przeznaczenia mogą zejść się w jedną? Nie. Papieros i rękawiczka po prostu nie idą razem w parze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz