- Obiecaj mi tylko jedną rzecz.
- Jaką?
- Że za te pół roku będziesz dokładnie taką osobą, jak jesteś teraz.
- Masz to jak w banku.
Cały dom wypełniały dźwięki muzyki. Nuty, niczym w kreskówce, unosiły się w powietrzu jakby były wycięte z papieru. Ósemki i szesnastki kotłowały się, wirując nad moją głową. Pozwalałem prowadzić się figlarnym trąbkom i perkusji, nieudolnie kopiując ruchy muzyków przed swoimi zamkniętymi oczami. Wszystkie części mojego ciała poruszały się, dyrygowane taktami, a serce biło w rytm muzyki. Był to tak cudowny poranek.
Moja, nieumyta jeszcze, skóra przypominała o lekkim chłodzie, formując się miejscami w gęsią skórkę, a żołądek szeptał głodem. Założył zatem szlafrok i zmierzyłem do kuchni. Śniadanie, szybki prysznic i przeradzam ten cudowny poranek w cudowny dzień. Przekroiłem bułkę na pół, starannie rozsmarowałem masło. Na przygotowanej połówce ułożyłem plasterek sera.
Gdy później starałem sobie przypomnieć od czego to wszystko się zaczęło, doszedłem do wniosku, że najpierw usłyszałem wyważane drzwi. To po nich do pokoju wpadł granat dymny, a następnie rozległ się huk wystrzału. Chyba, że to strzał był pierwszy? Nie pamiętałem. Pamiętałem natomiast dokładnie, jak zostałem obezwładniony na ziemię, dotyk kolana na swojej potylicy i zimno stali na nadgarstkach. Pamiętałem także, jak przyciśnięty do podłogi łypałem jednym okiem na to bezkarne zajście. Tłum czarnych postaci zalał mój dom niczym złowroga fala. W tle mogłem dostrzec zaledwie kontury dwóch osób, kobiety i mężczyzny, którzy najwyraźniej dowodzili resztą. Cienie nieprzyjaciół oblazły mnie oraz blat kuchenny niczym szarańcza. Widziałem, jak jeden z nich razi jaśniejszą od słońca wiązką paralizatora mój ukochany plasterek sera. Widziałem, jak zaraz po tym spływa na niego grad pięści i podeszw. Brak jakiegokolwiek miłosierdzia. Mój nieusłyszany krzyk. Potok łez na policzku. Czerwień powiek i ból duszy.
Kiedy zostałem wypuszczony, jakiś elegancko ubrany facecik, z zakolami po kark i absurdalnym krawatem, powiedział mi, że to dla jego dobra. Powiedział, że ser był już troszeczkę zeschnięty i ta sześciomiesięczna kuracja mu pomoże. Przez cały ten czas nie nazywał go jednak serem, plasterkiem czy też moim przyjacielem. Mówił o nim: podopieczny. Chociaż przez wzgardliwy wyraz jego twarzy, słowo brzmiało jak śmieć. Nazwałem go złodziejem i idiotą, po czym zarządałem wizytacji. Elegancik poradził mi jednak, żebym lepiej poszedł już do domu, bo mogę tylko sobie zaszkodzić.
Po powrocie dowiedziałem się, że mój plasterek został zamkniętym w jakimś zakładzie na drugim końcu kraju. Mogli to nazywać jak chcieli, dla mnie to wyglądało jak piekło, na które nie zasługiwał. Zakuli go w dyby razem z granatem, nożem i garotą. Razem z muchomorem i wilczą jagodą. Mój ukochany ser, zamknięty jak degenerat. Niesłusznie oskarżony za nieistniejące, rozdmuchane zbrodnie. Bez możliwości obrony czy jakiejkolwiek argumentacji. Kto teraz przyjdzie mu z pomocą? Kto tak naprawdę może? Kto spróbuje? Kogo to obejdzie?
Świat dawno przestał mieć sens. Wartości zostały wywrócone niczym ziarna piasku w klepsydrze. Człowiek stracił kontrolę nad swoim bestialstwem, rozsądek gubiąc po drodze. Bóg stał się nieznajomym w autobusie, starającym się po prostu trafić do domu. Życie nigdy jednak nie było proste, a dzieci nigdy nie rodziły się przygotowane. Trzeba się uczyć i adaptować, brać lekcję z błędów. Spoglądać na blizny jak na pamiątki z przygód, na całe życie. I mimo, że z mojego gardła jeszcze nie raz wyrwie się krzyk. Moje oczy nie raz zajmą się łzami i purpurą. A dusza nie raz zapiecze przypalana rozgrzanym węglem. Będę trwał. Liczył dni i trwał. Nie powiem ci tego w twarz, bo nasz uścisk powiedział wszystko. Po prostu na ciebie czekam, przyjacielu.
Ja też.
OdpowiedzUsuńja tez
OdpowiedzUsuń